— Jaki oddział?... Co takiego?
— Nie wiemy. Ciemno, ledwie — ledwie majaczył!... I pędzili szalenie, jak to „mungały“...
Wołkow zastanowił się chwilkę.
— Z powrotem do „stawki“!... — rozkazał wreszcie, gramoląc się na siodło. — Zreparujesz samochód i przyjedziesz po mnie!... — zwrócił się do szofera.
Już była głęboka noc i niebo gwiaździste nakrywało pustynię, kiedy oddział Wołkowa stanął przed „stawką“. Nikt z namiotów nie wyszedł, nigdzie nie było widać światła i nie słychać innych głosów prócz szczekania psów i sapania przeżuwających sennie żwaczkę bydląt, rozrzuconych ciemnym wiankiem wokoło. — Daremnie hukali żołnierze, klął i wymyślał Wołkow. W namiotach panowała cisza, jakby tam wszystko wymarło.
Zniecierpliwiony Wołkow spieszył żołnierzy i sam z rewolwerem w ręku poprowadził ich ku jurtom. Gdy już był zupełnie blisko, skórzane pokrycie jednych drzwi podniosło się, ciemna kobieca postać zapytała:
— Kto tam?...
— Gdzie księżna?... — ryknął Wołkow.
— Księżny niema, wyjechała...
— Dokąd?...
— Nie wiem...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/100
Ta strona została przepisana.