— A idźcie do djabła i ty, i mąż twój!... Odpowiadaj sobie, co ci się żywnie spodoba!... Należałoby cię ochłostać, jak twoją dziewkę, za nieposłuszeństwo rozkazom Dziań-dziunia!...
— Przecież wydałam wam dziewczynę!...
— A jakże, a jakże!... Znamy się na tem!... Ale co się odwlecze, to nie uciecze!... Jeszcze się dobierzemy do twojej białej skóry!... — krzyczał Wołkow.
Wściekał się, gdyż był pewny, że tłomacz nie powtarza nawet połowy jego gróźb i przekleństw.
— Odejdźcie w spokoju, inaczej żywej duszy stąd nie puścimy... Jesteście zewsząd otoczeni!... Jedynie przez wzgląd na Dziań-dziunia puszczamy was wolno... Zaniesiemy skargę na gwałty wasze przed samego Świątobliwego!... A teraz odejdźcie!... A teraz odejdźcie!... — zabrzmiał z ciemności ten sam władny głos kobiecy.
Dłuższą chwilę panowało milczenie, poczem zawarczał szykowany do drogi automobil, błysnęły reflektory i oświetliły w dali liczne szeregi konnych wojowników, zbrojnych w łuki i karabiny z Geril-tu Chanum na czele.
Wołkow siadł do automobilu i wycofał się ostrożnie wraz ze swym wystraszonym konwojem.