wbok; step, porosły wysoką trawą, pokryty jednostajnym mrokiem nocy, rozpostarł się aż po kraniec widnokręgu, oparty o gwiaździste niebo. Po tych gwiazdach poznała Hanka, że wiozą ją na południe.
— Czyżby do Chin? — pomyślała z trwogą. Zatrzymali się. Na cichy krzyk, podobny do skomlenia psa, odpowiedział z ciemności podobny dźwięk i wyłoniła się z tej strony grupa ludzi, prowadzących w powodach konie. Towarzyszący Hance Mongołowie zeskoczyli natychmiast z wierzchowców, pomogli pieczołowicie dziewczynie również zsiąść z siodła i, gdy ta znużona opuściła się na ziemię, rozłożyli obok niej mały dywanik i poprosili, aby się nań przeniosła. Po krótkiej na uboczu rozmowie jeden z nich wrócił, niosąc bakłak skórzany pełen kumysu i, podając go dziewczynie, zachęcał życzliwie.
— Pij, Chanum! Będziesz mocna! Droga daleka!...
— Dokąd mię wieziecie?...
— My nie wiemy. Nam kazali tutaj przywieźć... Dalej inni...
— Kto kazał?... — Dziań-dziuń!...
— Ten Rosjanin, któremu zabraliście mię, też mówił, że Dziań-dziuń!...
— My nie wiemy. My nic nie wiemy... Prości jesteśmy Mongołowie!...
Poza tem byli uprzedzająco troskliwi, z odcieniem prostaczej czci. Postanowiła więc nie
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/105
Ta strona została przepisana.