opierać się im. Co zresztą miała zrobić, sama wśród nieznanego stepu?... Wypiła kumys i wsiadła na koń. Poprosiła jedynie, by nie pędzili dalej tak na łeb na szyję. Zgodzili się, lecz Mongołowie wogóle jeżdżą szybko i konie ich przyzwyczajone są do nieustannego galopa. Jeszcze raz w ciągu nocy zmienili konie. O świcie znaleźli się na skraju piaszczystej, jałowej pustyni. Tu zatrzymali się na dłużej. Dwóch jeźdźców po krótkiej naradzie rozjechało się w dwie przeciwne strony, reszta spętała konie i puściła je na skąpą paszę, inni nazbierali suchej karagany, rozpalili mały ogieniek i zawiesili nad nim czajniki. Hanka, wyciągnięta na piasku odpoczywała, czuła się bardzo zmęczona, kości i mięśnie wstrząśnięte szybką jazdą, bolały ją do tego stopnia, że nie mogła długo uleżeć w jednej pozycji, przewracała się więc z boku na bok i rozmyślała o tem, co się stało, próbowała odgadnąć, co się dalej stać może? Rozumiała, że jest ofiarą jakiegoś zabobonu, który jednocześnie jest jej ochroną i oparciem; instynkt wszakże szeptał jej, że do jej życia wdzierać się zaczyna coś więcej, coś bardziej groźnego i niezrozumiałego...
— Czego chce ode mnie ten Dziań-dziuń!?... — zapytywała z niepokojem, wspominając bezwstydne spojrzenia i obraźliwe dwuznaczniki Wołkowa.
— Bądź co bądź ze strony Mongołów nic mi nie grozi! Może nawet dobrze, że mię porwali...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/106
Ta strona została przepisana.