waż kogoś chcieli oddać na służbę Nieba, przeznaczyli mnie, najmłodszą...
— I cóż... zadowolona jesteś?... Nie tęsknisz?...
— Nie, nie tęsknię... Nie znam życia naszych koczowisk... I za nic nie rzuciłabym naszego pięknego klasztoru... Pragnę tylko dostąpić łaski... Już dostąpiłam, bo widzę Ciebie, o Darichu!...
— Nie jestem Darichu, jestem biedną dziewczyną, którą porwano przyjaciołom...
Mongołka długo milczała, patrząc na rozłożone na kolanach modlitewnie dłonie.
— Ty nie wiesz, błogosławiona!... Nie widzisz jak promienne są oczy Twoje, jak dobrotliwy Twój uśmiech!... — szepnęła wreszcie.
— Czy czasem nie do tego waszego klasztoru mię wiozą?!
— O, jakby to było dobrze... Łaska spłynęłaby na wszystkich!...
— A cóż wy tam robicie w tym klasztorze?...
— Modlimy się za grzechy własne, potem za grzechy najbliższej rodziny, potem rodu całego, potem plemienia... nareszcie za grzechy całego świata!...
— Oho, to ciężka sprawa!... — roześmiała się Hania.
— Zapewne!... westchnęła To-noj. — Szczególniej teraz, kiedy zaczęły się, powiadają, takie straszne wojny... Ale u nas w górach spokojnie...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/109
Ta strona została przepisana.