Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/110

Ta strona została przepisana.

— Słuchaj, To-noj, a gdybym ja, Darichu, zechciała pójść do tych walczących ludzi, aby ich pogodzić i zmiękczyć świętą nauką... Czy ty, To-noj, pomogłabyś mi?... — spytała niespodzianie Hanka, ale już pożałowała nieostrożnego pytania, gdyż wylękła Mongołka cofnęła się trwożnym ruchem i szepnęła:
— Tego ja... nie... To może wiedzieć tylko przeorysza! Chcesz, zapytam ją?!...
— Nie, nie! Nie trzeba!... Ja sama zapytam ją, kiedy nastanie czas!... — pośpieszyła uspokoić towarzyszkę Hania.
Nie wracały więcej do tego przedmiotu. Hania przestała nawet rozpytywać się o życie w klasztorze, bojąc się rozbudzić jeszcze więcej podejrzliwość mniszki.
Na trzeci dzień pod wieczór zbliżyli się do gór i znaleźli u wejścia do skalistego wąwozu. Spiętrzone z obu stron skały wydawały się w czerwonych promieniach zachodu jak złomy bronzu albo miedzi. Mały strumyk płynął po kamienistem dnie; wąska niewygodna ścieżyna wiła się wśród olbrzymich głazów i górskiego rumowiska. Nigdzie ani trawki, ani drzewiny, — dzikie, posępne odludzie. Serce Hanki ścisnęło się boleśnie:
— Gdzie oni mię wiozą?... powtórzyła w duchu, tłumiąc drżenie. Spojrzała na To-noj, która wychylała obok niej głowę z namiotu.
— Tak, to nasz klasztor!... — szepnęła uradowana mniszka.