Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/114

Ta strona została przepisana.

porywczo swe miejsce i zwrócił się zaraz do Dżał-chań-cy.
— Bałem się, że się spóźnię... Przybył goniec z nad Bajkału... Chciałem dowiedzieć się, co przywiózł...
— No i cóż?...
— Opowiem potem. Czy Bog-do będzie?...
— Będzie, obiecał. Wczoraj miał znowu jasnowidzenie w sprawie twojej wyprawy...
— No i co?... — żywo przerwał baron. — Jakież rezultaty?...
— „Kam-po“[1] zajęci są właśnie wyjaśnieniami!... — odpowiedział ostrożnie minister. — Cicho, idzie już...

Wielkie podwoje rzeźbione rozwarły się bezdźwięcznie i w ciemnym otworze ukazała się wysoka postać starca, odziana w żółte, powłóczyste szaty, żólto-lica, majestatyczna, jak złoty posąg starożytnego „burchana“. Dwóch „gelungów“[2], równie żółto odzianych podtrzymywało go pod łokcie. Posuwał się wolno, z opuszczonemi na oczy powiekami i ruchem ślepców macał przed sobą podłogę wielkim pastorałem z kości słoniowej. Cały czas, dopóki nie siadł na trawie, obecni leżeli twarzami na stole, nie wyłączając barona. Dopiero, gdy Żywy Budda opadł na swe złociste poduszki i pobłogosławił obecnych mistycznym znakiem, ministrowie wyprostowali się i Dżał-chań-cy otworzył obrady.

  1. Kampo — wieszczbiarze.
  2. mnisi pierwszego stopnia.