— Stanie się, jak zapragnąłeś... Pieniądze się znaijdą... Skarby klasztorów naszych są nieprzebrane... Dusza moja błądziła dziś w ciemnościach, aż usłyszałem głos twój... Unosił ją wielki ptak Ga-ru-na!... Stanie się, jakeś powiedział... Przyjdzie Jedno Prawo, Sprawiedliwość i Pokój wieczny, na który czeka cierpliwie Dobrotliwy na liściu lotusu!... — mówił wolno, jakby z wysiłkiem ślepy starzec, siedzący w złotogłowiu na złotym tronie, stukając zlekka kościanym pastorałem po stopniach, pokrytych dywanem.
Radość błysnęła w chabrowych oczach Niemca — zrozumiał, że zwyciężył.
Dalaj-Lama powstał z poduszek.
— Sprawiedliwości!... Żądam sprawiedliwości, po tysiąckroć Świątobliwy! Zanim odejdziesz i wyślesz nas, abyśmy umierali pod wodzą tego tu cudzoziemca, wysłuchaj mię!... — zaczął głuchym głosem Namyń Dordżi Nojon.
Wszyscy poruszyli się i zwrócili oczy na mówiącego, po twarzy barona przeleciał przykry skurcz. Dalaj-Lama zatrzymał się:
— Czy to ty mówisz, Dordżi Nojonie, wierny mój sługo z Chałcha?...
— Tak, to ja, Świątobliwy z Najświątobliwszych, Źrenico Buddy!...
— Mów więc, o co ci chodzi!
Zebrani przezornie odsunęli się od oskarżyciela, tak że znalazł się on sam oko w oko z baro-
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/122
Ta strona została przepisana.