— Dobrze, niech przyjdą! Zobaczymy!... — postanowiła Hania.
— Niech przyjdą!... Zobaczymy!... — powtórzyła przeorysza.
Wobec ogólnego popłochu i rozstroju władza zwolna przechodziła w ręce Hani. Nietylko wszystkie mniszki latały do niej wciąż z wiadomościami, ale i sama przeorysza nic nie robiła bez jej porady. Już Hania układała śmiałe plany wydostania się stąd i odkoczowania wraz z pobliskimi mieszkańcami narazie ku pograniczu Chin czy Tybetu, aby stamtąd dać znać bratu oraz Domickiemu, gdzie się znajduje.
— Mogą wtedy umknąć i połączyć się ze mną. Szag-dur im pomoże!... — marzyła.
Po południu przybył przeor z Chochun w towarzystwie tybetańskiego lamy i paru zbrojnych mnichów. Przeor był to tęgi, krwisty, dobroduszny Mongoł, łatwo wpadający w gniew, w przeciwieństwie do wysokiego, chudego jak szczapa tybetańczyka z gorejącemi oczami fanatyka. Długo naradzali się na osobności z przeoryszą, zanim poprosili Hanię, żeby ich przyjęła. Posadzili ją na tronowem siedzeniu kaplicy, a sami usiedli poniżej na poduszkach.
— Świątobliwa Darichu!... — zaczął przeor, oddawszy dziewczynie przepisany rytuałem ukłon. — Nieprawdą jest jakoby wojska Świątobliwego zostały rozbite, natomiast prawdą jest, że podąża ku nam jakiś oddział zbrojnych, przed
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/139
Ta strona została przepisana.