Szag-dur, ale rychło przekonała się, że się myli. — Wszyscy byli nieznani i jacyś... wstrętni! Hałas, dzikie okrzyki, zuchwałe ruchy, a następnie gwałty, bicie, rabunki i to, co wyrabiali z młodszemi mniszkami, napełniło ją gniewem i przerażeniem. Z oczami, przywartemi do szpary „wyzioru“, trwała, przypatrując się wszystkim okropnościom bezkarnej przemocy, nie mając siły odejść... Nie wydała jednak najsłabszego okrzyku, choć napastnicy byli tak blisko, iż obawiała się nawet, że usłyszą monotonną modlitwę To-noj — Om-Mani-Phadme-Chum!... Khrekara ganaya... Zdziwienie i trwoga Hani wzrosły jeszcze, kiedy dostrzegła wkońcu, że Wołkow rozmawia dość poufale z tybetańskim lamą, że wstrzymał na jego prośby rabunek i że lama odjechał razem z jego oddziałem na dolinę...