Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Baron kiwnął w milczeniu głową. Wołkow stuknął obcasami, zrobił zwrot na lewo i wyszedł.
Baron wytarł czoło i oczy chustką, ciężko odetchnął i zadzwonił na ordynansa.
— Zimno i ciemno. Zakryć dymnik! Dlaczego światło elektryczne jeszcze się nie pali? Niech puszczą prąd!... Kto tam czeka?... Prosić!....
Do namiotu wszedł, kłaniając się po mongolsku od proga, Dżał-chań-cy.
— Ach, to Wasza Świątobliwość!... — zawołał baron, udając zdziwienie i ożywienie. Zerwał się z siedzenia i postąpił uprzejmie na spotkanie gościa. Tuż przed nim wyciągnął złożone w łódeczkę dłonie po błogosławieństwo, poczem ująwszy ostrożnie pod łokieć duchownego, prowadził go ku najwspanialszym poduszkom...
— Co powiesz, Ojcze?... Co cię sprowadza do twego młodszego syna?...
Dżał—chań—cy opuścił się wolno na poduszki i poprawił drogocenny bursztynowy różaniec, okręcony dookoła prawej jego dłoni.
— Smutne wieści przynoszę, smutne, panie mój i obrońco Mongolji! — Wysłany przez Ciebie Wołkow, tysiące krzywd rozsiał na swojej drodze. Wszędzie gdzie tylko zajrzał, obkładał nieprawną daniną ułusy...
— Ściągał tylko zaległe podatki... — przerwał baron. — Pozwoliłem mu. Sami winni, dlaczego nie płacili... Potrzebujemy pieniędzy, dużo pieniędzy... Wszystko zwróci się z lichwą, jeżeli zwyciężymy...