i... Twoimi, Panie! Wola Twoja, wodzu, ale radzę, uprzedź ich, skończ z nimi!...
— Teraz byłoby trudno! Pora niedogodna... Mam i tak zbyt dużo kłopotu z Ulassutajem!... — ciągnął baron, zerkając na wejście. W tej chwili we drzwiach ukazał się Wołkow.
— Już są, ekscelencjo! — raportował wyciągnięty przy progu. Baron i Dordżi podnieśli się jednocześnie.
Przed jurtą, pod strażą kilku żołnierzy mongolskich stał szereg bolszewickich jeńców, brudnych, oberwanych i ponurych. Baron z progu jurty przyglądał im się dłuższy czas uważnie. W powietrzu wiało grozą; po twarzach jeńców przepływały z trudem wstrzymywane drgania nerwowe, podczas gdy bronzowe oblicza pilnujących ich, uzbrojonych w karabiny i szable Mongołów miały wyraz kamiennej obojętności.
— Tego, tego i tego obszukać dobrze... i zatłuc! — wycedził wreszcie przez zęby baron. — Resztę wcielić do mojej tybetańskiej piechoty.
— Rozkaz!... — odwarknął ochoczo Wołkow, salutując.
— Pomyślności i zdrowia życzymy Waszej Wysokiej Ekscelencji! Będziem wiernie służyć!... — krzyknęli chórem ułaskawieni bolszewicy.
Baron znikł w głębi jurty, uprowadzając ze sobą Dordżi Nojona.
Mongoł usiadł znowu na tej samej żółtej poduszce, obok niego znowu usadowił się baron.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/16
Ta strona została przepisana.