Szag-dur postanowił wyruszyć tej jeszcze nocy. Przedtem jednak musiał zobaczyć się z Korczakiem i Domickim, którzy mieszkali za miastem przy warsztatach lotniczych. Wyruszył więc natychmiast do nich, jak zwykle konno. Radość go ponosiła. Puścił cugle koniowi, który żwawym skroczem przecinał ciemne, opustoszało zaułki przedmieścia, dążąc w dobrze znanym mu kierunku. Szag-dur nie wątpił w powodzenie. Wiedział o buntach, jakie wszczynali pognębieni od wieków przez „żółtych“ „czerwoni“ i domyślał się, że wiadomości, podane mu przez Dżał-chań-cy pochodzą z bardzo pewnego źródła. Hania napewno była tam, gdzie wskazywali żółci lamowie: zbyt wielką jeszcze byli potęgą i zbyt ścisłą i posłuszną mieli w całym kraju organizację, aby cokolwiek mogło się przed nimi ukryć. O losy i bezpieczeństwo Hani był również spokojny, gdyż chroniła ją potężna i rozgłośna już wszędzie legenda, w którą sam w głębi ducha wierzył.
— Czyż nie jest to wszystko, co się dzieje, wyraźnym cudem? Począwszy od mojej z nią