Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/168

Ta strona została przepisana.




— Wstawajcie, wstawajcie!... Straszna rzecz!... Trupa znaleźli tu, niedaleko od nas... Psy go szarpały... Moc narodu się zbiega... Mówią, że to nasza... panienka!... — budził ich nazajutrz Maciek zmienionym od wzruszenia głosem.
— Nieprawda!... — wrzasnął Domicki.
— Rozumie się, że to niemożliwe: ona daleko!... — uspokajał siebie i przyjaciela Korczak.
Kobita... Sam widziałem... I złote ma włosy... — dowodził olbrzymi chłop, trzęsąc się jak galareta...
Wypadli z domu, zapinając po drodze pospiesznie mundury. Przodem biegł Maciej nawpół przytomny z gołą głową, w rozchełstanym tułupie, choć dął zimny, przejmujący wiatr. Na skraju lotniska czerniała gromadka pieszych i konnych Mongołów, inni pędzili ku nim ze wszech stron, a na boku, przywarowawszy u ziemi, jeżyło się stado wstrętnych zdziczałych psów, widocznie tylko co odpędzonych od okropnej biesiady. Krajowcy rozstąpili się przed nadbiegającymi lotnikami i wtedy ci dostrzegli pośrodku