mogą zrobić, gdyż pałacu Bogdo Gegena strzegą uzbrojeni mnisi... Wśród Mongołów wre, ale... nie pierwszyzna... Wszystko się dobrze skończy, zapłacą i będzie spokój... I mnie też pieniędzy nie żal.... Narazie ciężko, ale sobie powetuję, bo mam przecież dostawy wojskowe, to sobie powetuję... — nie przestawał gadać gruby kupiec.
Inni jednak, którzy nie mieli wojskowych dostaw, byli małomówni i przygnębieni, za wyjątkiem jednookiego „komunisty“, który wciąż kręcił się koło kupca i mocno mu „basował“...
— Ani chybi, dobrze się wszystko skończy!... Zapłacą, co się należy i tyle... A pan tymczasem niech każe przynieść butelkę „chanszynu“[1]... Zapiski — nie wypuszczą, ale flachę wódki, to ja z klucznikiem mogę zrobić... Co?... Idzie?...
Przynoszono wódkę i zaczynała się pijatyka.
Nasi lotnicy trzymali się na uboczu, choć wesoła kompanja zapraszała ich nieraz.
Milcząca, głucha rozpacz pożerała im serca; mało nawet mówili ze sobą.
— A tak dobrze było wszystko „nagotowane“!... — westchnął wreszcie pewnego wieczoru Maciek. — Gdzie się teraz panienka podzieje, jak niema tych Dordżijów?...
— Szag-dur... Szag-dur!... W nim jedyna nadzieja! On nas wszystkich uratuje... Ja go znam...
- ↑ Wódka chińska.