kroki. A ponieważ była noc, kiedy zwykle nikt ich nie odwiedzał, uniosła się cokolwiek na pościeli i bacznie nadstawiła uszu. Kroki zatrzymały się przed ich pieczarą i w poświacie okienka mignął czarny cień. Chwilę potem usłyszała głuche uderzenia jakby drąga i szmer odwalających się kamieni. Wtedy szarpnęła To-noj za rękę, szepcząc:
— Słyszysz: uwalniają nas!...
Rozespana Mongołka z początku nie rozumiała, o co chodzi. Dopiero rozpoznawszy szmer odsuwanych głazów, zerwała się i zatrzymała za połę kożucha zmierzającą do okienka Hankę...
— Nie podchodź!... To może jaki zabójca, albo sam Jerlik[1], czyhający na nasze ciała i dusze...
— Ależ nie!... To napewno ktoś, co nas chce uwolnić!... Jakiś przyjaciel! — roześmiała się Hanka.
Podeszła do okna i spytała cicho po rosyjsku:
— Kto tam? Czy to nie ty, Szag-dur?...
Człowiek, ciężko dysząc, dalej pracował nad usuwaniem głazów, ale nic nie odpowiedział. Wtedy Hanka powtórzyła po mongolsku:
— Kto tam?... Bądź błogosławiony do dziesięciu tysięcy wcieleń, dobry człowieku, który chcesz nas uwolnić!...
— Om!... — odrzekł kopacz z zewnątrz.
- ↑ Zły duch.