nych poduszkach. Natychmiast pojawił się przed nim niski hebanowy stoliczek, zastawiony słodyczami i ordynans zaczął roznosić obecnym na tacy filiżanki z herbatą. Na znak barona ostatni oficer sztabowy zabrał papiery, włożył je z powrotem do teki i wycofał się dyskretnie. Baron i dwaj dygnitarze mongolscy pozostali sami.
— Diurbiuci przysłali delegację!... — zaczął ostrożnie lama.
— Już mówiłem o tem Dziań-dziu-niowi, Błogosławiony Chań-Cy! — oznajmił pospiesznie Dordżi z niskim ukłonem.
— Aha! Więc jakże?... — zwrócił się lama do barona.
Ten milczał chwilę, nie podnosząc oczu.
— To się da zrobić!... Naradzimy się, rozważymy — odrzekł wreszcie wolno. — Na razie pilniejsze mam sprawy. Wiadomo wam pewnie, czcigodny Dżał-Chań-Cy — zwrócił się do lamy — że w choszumie Dordżi Nojona spadł aeroplan. Już wielokroć zwracałem uwagę Radzie Najwyższej, jak ważną, jak konieczną dla nas rzeczą jest posiadanie aeroplanów!...
Dżał-Chań-Cy kiwnął głową.
— Dopóki tej rzeczy nie załatwimy, nie chcę o niczem myśleć i radzić! Jutro rano wyjeżdżamy z Dordżi Nojonem, aby aeroplan obejrzeć i lotnika wybadać. Zobaczę, jak to wszystko wygląda, raport i projekt swój przedstawię Radzie
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/18
Ta strona została przepisana.