— Zostanę, zostanę!... Puście mię!... — prosiła szarpana.
Lama ciągnął je obie uporczywie ku przepaści; Hanka spostrzegła to i zrozumiała, że nie mogąc niemi zawładnąć, chce je pewnie zgładzić. Opierała się więc całą siłą, lecz nie wspomagana wcale przez zdrętwiałą z przerażenia To-noj, słabła z każdą chwilą. Nagle pośliznęła się, wypuściła z rąk towarzyszkę, upadła na bok, i ratując się od stoczenia w przepaść, wbiła paznokcie w jakąś skalną szczelinę. Jednocześnie straszliwy krzyk rozdarł powietrze; w blasku księżyca nad krawędzią otchłani mignęły dwa cienie i Hanka z przerażeniem spostrzegła, że jest sama na skalnym zrębie. Jednocześnie z głębiny doszedł ją głuchy łoskot ciał uderzających o kamienne dno. Zerwała się i zaczęła szybko zsuwać się na dół lodowatą ścieżyną wzdłuż czarnych, ledwie ubielonych śniegiem, wiszarów.