Ministrów!... — zakończył szybko i stanowczo baron.
Dżał-Chań-Cy słuchał uważnie i przebierał paciorki różańca.
— Dambo Bog-do Ge-gen interesuje się bardzo sprawą „Białej Darichu“... Diurbiuci trafili już do niego... do Bog-do Ge-gen. Najświątobliwszy uważa, że byłoby rzeczą bardzo niepożądaną wzniecać obecnie jakiekolwiek religijne waśnie!...
— Sam to myślę!... — przerwał żywo baron. — I przypuszczam, że mi uda się przekonać Dor-dżi Nojona...
Rzucił z ukosa spojrzenie na księcia, którego nieruchoma figura i kamienna twarz z grubemi powiekami, opuszczonemi na małe ukośne oczka, wyrażała obecnie czujną wstrzemięźliwość.
— Naród Chał-cha jest liczny, jak gwiazdy na niebie... Każdy tam ma swoją myśl i język... Dordżi Nojon, choć książę, jest jeden... Ale stanie się, co postanowi Najświątobliwszy Pan nasz, Dżep-sun Dam-bo Bog-do Ge-gen!... — zakończył uroczyście.
Dżab-Chań-Cy skłonił pobożnie głowę. Czas jakiś rozmawiał jeszcze z baronem o rozmaitych drobiazgach, wreszcie podniósł się, a z nim razem wstał i zaczął z gospodarzem również żegnać się Dordżi Nojon.