Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

że ośmielone wilki już jej nie opuszczą, że niebezpieczną rzeczą będzie nawet wstać i opuścić ten kamień, chroniący ją od napaści z tyłu... Co czynić?... Co czynić?... A niech będzie co chce!... Chcę zobaczyć słońce! — powtarzała sobie, krzycząc i wymachując kijem coraz częściej, gdyż wilki podsuwały się coraz śmielej... Nagle w pewnej chwili zerwały się, spojrzały w step i znikły, jakby rozpuściły się w zmroku. Hania przemogła się, wstała i wyjrzała za kamień. Zdala szedł przez stepy ognik; unosił się i kołysał tuż nad ziemią, błąkał, zataczał zygzaki, chwilami wahał, ale wciąż zbliżał...
— Pogoń!... — pomyślała Hania. — Niech tam!... Wolę to niż wilki!... Zresztą co mam robić?... Ale czem oni świecą?... To nie pochodnia!... To jednak dziwne i straszne, ta zbliżająca się skra!...
Sen ją opuścił, patrzała, jak urzeczona. A skra rosła, zamieniła się w smugę, która jak miotełka promieni obmiatała w około ziemię, ujawniając kołyszące się krzewy i trawy, zastrugi wietrzne na zaspach piachów i chropawe płaskocie żwirów. — Już słyszała wyraźnie Hania, stuk kopyt końskich, podzwanianie wędzideł, głosy ludzkie, a twarzy jeszcze nie widziała. Nagle zrozumiała:
— Elektryczna latarka... Wołkow!...
Wtedy wysunęła się ze swego ukrycia i pobiegła precz od światła w step. — Ale nagle usłyszała za sobą wołanie: