— To je pewnie... ukradli! — z flegmą odpowiedział Domicki.
Mierzyli się czas jakiś z Filipowem oczami.
— Wy za nie odpowiadacie!...
— Skądże ja?... Czy odebraliście ode mnie warsztaty, jak się należy?... Czy sprawdzaliście spisy?... Wtrąciliście mię do więzienia i zagarnęli wszystko, nawet moją własność prywatną, nie pytając się o nic!
— W spisach są magnesy!
— W spisach są a w składach niema!... Cóż ja na to poradzę?...
— Ja was zmuszę do gadania. — Ja was... — krzyczał Filipow, zaciskając pięści i postępując krok ku Domickiemu. Stojący pod ścianą Maciej pochylił się naprzód. Gromada nędznych szkieletów, kołtuniastych, zakutych w kajdany, zwabiona krzykiem wypełzła z rozmaitych kątów.
— Wasza szlachetność, panie Biełkin! Cóż moja sprawa? — krzyczał kupiec, przeciskając się naprzód.
— Wasza szlachetność, znowu nam porcje zmniejszyli!... — ryczał „komunista“.
— „Uuu“! — wył tłum.
Biełkin przezornie nie wchodził za próg więzienia. Dziwnym przypadkiem nie miał ze sobą ani jednego żołnierza.
— Wszystko będzie!... — uspokajał wzburzonych. — Wszystko będzie!... Panie Filipow, pana sprawę my omówimy w kancelarji... Ona się niedługo rozstrzygnie!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/194
Ta strona została przepisana.