— Filipow uciekł do bolszewików.
— Na moim aparacie? — spytał z niepokojem Domicki.
— Nie. Ani twego, ani tego cośmy go ostatnio strącili nad Urgą, nie udało mu się uruchomić... Drapnął sam, na szkolnym aparacie...
— Widzieliśmy jak leciał!...
— Właśnie!... Strzelaliśmy do niego, ale umknął... Chciał garaże podpalić... Nie udało się... Ogień ugasiliśmy, ale jego wypuściliśmy... Już był w naszem ręku... Teraz lotnisko obstawione naszymi ludźmi... Tylko mało mam żołnierzy, mało... Nie wiemy, czy damy radę...
— Więc przewrót?... A cóż baron?...
— Zaraz!... Opowiem od początku, ale już przy Hani... Obiecałem jej... Biedaczka sama leży... Nie mam czasu nawet jej odwiedzać... Całe szczęście, że znalazłem Tu-sziur... Razem są, dogląda jej...
— To Hania chora?...
— Już ma się lepiej!... Też miała przejścia!... Widocznie Dobrotliwy ma ją w swojej opiece, że jeszcze cało wyszła!... Sama wam opowie...
Tak rozmawiając, stanęli przed dobrze znanym sobie domkiem i Domicki z ganeczku gospodarczem okiem obrzucił wzniesione przez siebie budowle. — Jeden z garaży był osmolony i część dachu z niego zdarta.
Hania, wychudła i blada, ale już uśmiechająca się leżała na łóżku Domickiego, obok niej na krzesełku siedziała Tu-sziur. Radość powitania
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/199
Ta strona została przepisana.