nich bolszewicy najbardziej źli... Dla nich niema przebaczenia...
Nastała długa chwila głuchej ciszy.
— Chcecie, dam wam wielbłądy i konie, uciekajcie do Tybetu... Bo przez pustynię do Chin, to wam nie radzę... Skoro bolszewicy zajmą Urgę, to was dopędzą i zatrzymają, nim dosięgniecie południowej granicy... Do Mandżurji zaś nie idźcie; zbyt blisko jest od bolszewików, więc was ze strachu im wydadzą!... Jedyna rzecz, ciągnijcie za Chutuchtą do Tybetu. Jak się pośpieszycie, to go jeszcze dopędzicie...
— Nie. Do Tybetu w żadnym razie nie pojedziemy. O ucieczce myśmy już przedtem myśleli. My polecimy samolotami, o ile te, rozumie się, nie są zepsute!...
— Wiem o tem, że chcieliście samolotami. Starałem się, żeby nikt ich nie ruszał, ale czy są zdatne do lotu, nie wiem!
— Zobaczymy. A może tybyś się z nami zabrał?... — zapytał Domicki.
— Jakże?... — roześmiał się Szagdur. — Miejsc macie tylko cztery...
— Już byśmy jakoś skombinowali... Konie naprzód byśmy wysłali z Maciejem... Byłaby to nawet asekuracja na wypadek niepowodzenia lotu, a Maciek zawsze woli konie... Czy nie?...
— Prawda, jabym tam wolał konno, ale i tym „samogonem“ gotów jestem, byle do Polski... — zgodził się Maciej.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/203
Ta strona została przepisana.