Hania wzmocniła się o tyle na siłach, że pomagała Tu-sziur szyć woreczki i układać pakunki. Domicki, niezadowolony ze sprawności swych maszyn, wciąż poprawiał i odkładał z dnia na dzień termin odlotu.
— Jutro jeszcze nie mogę! Zauważyłem, Władku, że w twoim aparacie oliwiarka działa niezupełnie sprawnie!
— Daj pokój! — Działa doskonale! — upewniał go Korczak. — Niemożliwie marudzisz!...
— Gdybym sam leciał, ale ja was wszystkich mam na swej odpowiedzialności! — bronił się Domicki.
— Pamiętaj, że lepsze jest wrogiem dobrego!... — śmiała się Hania.
Nareszcie pewnego wieczoru wpadł Szag-dur i zawołał już w progu:
— Doczekaliście się!... Delegaci przyjechali! Musicie wyruszyć dziś w nocy... Inaczej i mnie wplączecie do tej sprawy!...
— Ha, trudno!... Jeżeli musimy, to lecimy... jutro o świcie!... Przychodź Szag-dur o drugiej w nocy na pożegnanie, a teraz dajcie nam się wyspać, żebyśmy jutro czego nie pofuszerowali!... Myślę, chłopcze, że zabierzesz stąd ze sobą Tu-sziur, żeby ją tu z naszego powodu nie ciągali... — radził Domicki.
Szag-dur zabrał kuzynkę i odjechał, a chwilę potem światło zgasło i cisza zapanowała w domku i na lotnisku. Tylko Maciek wyznaczony na stróża, obchodził czujnie hangary, gdzie drzemały
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/206
Ta strona została przepisana.