Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/207

Ta strona została przepisana.

ich powietrzne konie... Wchodził do szopy, patrzał na rozpięte szeroko loty na potworne łby z porożami śmigieł i kręcił głową... Latał już wielokroć w charakterze pasażera, ale nie lubił tej lokomocji i nie miał doń zaufania...
— Co tu gadać: co ziemia, to ziemia! — Stąpisz, wiesz gdzie! A tu lecisz jak ta sroka, a gdzie siądziesz, nigdy nie wiesz!... Jak przyjadę do Polski, to już nigdy na tego „samogona“ nie siądę... Bodaj to orać ziemię: idziesz, pług prowadzisz, ślad po tobie głęboki zostaje, a tu tyle ryku i męki, przeleciał i nawet pręga w powietrzu nie zostanie... A Boże uchowaj — spadł, nawet pochować niema czego!... Mokre ino miejsce!
Przeżegnał się, zmówił pacierz, jeszcze raz spojrzał na wysokie groźne maszyny.
— A jednak lepsze to niż „bolszewik!“!... — westchnął i wyszedł.
Czas było budzić towarzyszy.
Wyciągnęli maszyny na start i ustawili pod wiatr.
— Ty, Władek, polecisz pierwszy z Maciejem a ja za wami z Hanią... — rozporządzał się Domicki głosem stanowczym i surowym.
— A jeżeli zostaniesz?...
— Nie twoja rzecz!... Ty się na mnie nie oglądaj!... Leć na południe według kompasu, jak ci na mapie wykreśliłem.
Przyjechał Szagdur i przywiózł na krupie konia Tu-sziur, Dziewczyna chciała koniecznie jeszcze raz uściskać przyjaciółkę, pożegnać się