z cudzoziemcami, których polubiła tak bardzo, którzy tyle nowego wnieśli w jej życie, wyzwolili z przesądnych więzów jej duszę i zbliżyli ją do tego, którego od tak dawna kochała.
— Będziesz mię pamiętała Haniu? — pytała, tuląc się do przyjaciółki, która gładziła pieszczotliwie twarde, ale już „nieklejone“ po mongolsku włosy.
— Zawsze cię będę pamiętała, kochana!... Ale ty, to nas pewnie w twoim stepie prędko zapomnisz!?...
— O czyż można zapomnieć to wszystko, co się stało, dzięki tobie „Biała Darichu“!
— Och, nie nazywaj mię tak! — Zaraz przypomina mi się ten straszny klasztor!...
— Gdybyś jednak nie była „Darichu“, czyby przyleciał do ciebie „niebieski ptak“!
— To prawda!... — szepnęła cicho Hania z lekkim rumieńcem.
Weszli mężczyźni.
— No żegnajcie się, czas... Dnieje!... — powiedział głosem stanowczym Domicki.
Dziewczęta padły sobie w objęcia, poczem Hania ubrała się w skórzaną kurtę i skórzany hełm z okularami, przypasała rewolwer i pośpieszyła za lotnikami. Motory już warczały. Maciek, świecąc sobie elektryczną latarką, drapał się po schodkach na swoje miejsce. Korczak obejmował za szyję i całował Szag-dura, poczem podał serdecznie obie ręce Tu-sziur.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/208
Ta strona została przepisana.