jedwabnym „chadakiem“[1]. Nim wszedł, obszukał pokój bystrem, podejrzliwem spojrzeniem. Wołkow już go zauważył i obrócił się ku niemu żołnierskim ruchem.
— Wszystko w porządku: butelka czystej-ojczystej, koniaku dwie, burgundu dwie, szampana pięć... nie licząc likierów... — meldował żartobliwie.
— Napewno jakie lichom znowu kogoś przyniesie!... — mruknął posępnie baron.
— Niema obawy! Asekurowałem się!... „Ekscelencja już wyjechał“... Samochód ostentacyjnie przedefilował przez miasto z podniesioną budą, a wewnątrz siedział... Dordżi... Będą czekali za miastem!... Ha, ha!... Co? sztuka — roześmiał się Wołkow śmiechem podobnym do krakania wrony.
Baron wykrzywił usta i opadł ciężko na fotel.
— Przedewszystkiem posilimy się sami. Nieprawda?... Co? Wódki czy koniaku? — pytał Wołkow, wyciągając rękę do butelek. — Wspaniały kawior... polecam... I cytrynę mam!... Więc co: czystej-ojczystej, czy koniaku?
— Wszystko jedno. Dawaj wódki!... — odmruknął baron.
Wychylił kieliszek wódki i wziął bułkę z kawiorem, podaną mu przez Wołkowa na talerzyku.
- ↑ Długa do ręcznika podobna sztuka tkaniny, używana w Mongolji na podarunki przyjaciołom i ofiary bogom.