— A może... baron... nie w usposobieniu?... Może odłożymy na później „divertissement“, a przedewszystkiem powieczerzamy, nabierzemy sił?... — drażnił pytaniami Wołkow, wpatrując się badawczo w chudą, ogorzałą, pomarszczoną twarz Niemca z blado niebieskiemi, kaprawemi oczyma.
Baron żuł wolno bułkę, nie patrzał na oficera i nie odpowiadał.
— A niczego sobie!... Dość zgrabna. Kazałem ją wykąpać!... — ciągnął cichym, wpełzliwym głosem oficer.
— Daj jeszcze wódki!... — szepnął baron.
— No, jakże?... Czy zaraz?... kurtyna do góry, czy potem?... Czasu mamy niewiele... Musimy wyjechać przed świtem dopóki ciemno, a nie wiemy, jak z nią pójdzie... W każdej babie inne drzemie licho...
Baron wypił kieliszek wódki i kiwnął wreszcie przyzwalająco głową.
— Doskonale!... Raz, dwa, trzy... Trzeci i ostatni dzwonek!... — krzyknął radośnie Wołkow.
Kto piękną Wenus czci,
Ten nie zna, co to łzy!
nucił cichutko, przeglądając się w wielkiem, wiszącem między oknami lustrze. Pogładził łysinę, obciągnął mundur i kociemi krokami podszedł do małych drzwi, ukrytych w rogu za kotarą.
Otworzył je i przez chwilę nasłuchiwał, patrząc w ciemną głębię.