— Nie jest to więc żaden azjata... — przekładał dalej Wołkow, — ale Europejczyk, arystokrata, magnat, potomek dawnych Rycerzy Mieczowych... Już widzę, że pani ustąpi. Zje pani z nami spokojnie kolację, będzie wesoło i nikt się nie dowie!... Odleci pani od nas o świcie wolna, jak ptaszek!...
Znowu milczenie i ciche kroki.
— Słowo oficerskie?... — zaszemrało wreszcie cichutkie pytanie.
— Słowo, słowo!... Tysiąc słów, tysiąc przysiąg... Nawet na piśmie... Ile tylko sobie pani życzy... Jaki interes mielibyśmy zatrzymywać panią lub robić jakieś wstręty, jeżeli wszystko pójdzie gładko... A to od pani zależy...
Wesoła noc, szalona noc
Przemknie jak błyskawica burzy.
Oddamy się w rozkoszy moc,
Całując listki róży...
— zadeklamował.
— Jestem przekonany, że rozstaniemy się jako wielcy przyjaciele... Baron bardzo miły i... bardzo przystojny... A ja, choć niepozorny, ale mam też... ukryte zalety... Przekona się pani... Zresztą pani mię zna: pułkownik...
— O tak, znam!... — westchnęła.
— Kawaler, lat trzydzieści sześć!... Do usług!... Ha, ha!