dzony. Co pani życzy sobie: wódeczki czy koniaku?... — gadał Wołkow, uwijając się przy butelkach.
— Dziękuję. Nie będę piła! Nie piję!...
— O, tak nie wolno!... Przed chwilą obiecywała pani: wiarę, miłość i posłuszeństwo... Musi pani przypieczętować umowę i trącić się z nami. Prawda, baronie?... Tylko do świtu... Potem wolna pani jak ptak!... Sam odwiozę do granicy!...
— Radzę koniak!... — rzucił baron, rozpierając się w fotelu. — Wołkow, mnie też daj koniaku!...
— Służę, służę! Ale pani musi nas dopędzić!... My już piliśmy... Pani musi wypić dwa!... — nastawał Wołkow, nalewając w kieliszki złoty napój.
— Nie spiesz się, pułkowniku!... Chyba, że pani ma mocną głowę!... — zauważył baron.
— Mówiła przed chwilą, że nie pije. Takie świeże, nieprzepite głowy są najmocniejsze!
— Już dobrze!... — przerwała młoda kobieta, — Skoro ma być, co ma być, niech będzie jak najprędzej! Niech pan naleje dwa!...
Porwała drżącą ręką podane kieliszki i wychyliła jeden za drugim.
— Ee-e!... Tak, to na nic!... Nie trąciła się pani z nami... Musi się pani trącić!... Pijemy bruderszaft!... Bez tego ani rusz!... Nalewam pani trzeci!... — nastawał Wołkow.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/30
Ta strona została przepisana.