podtrzymać za kibić, lecz odepchnęła go i sama zrobiła parę kroków ku drzwiom. Wtem za jej plecami w przeciwległym rogu pokoju rozległo się ciche skomlenie i drapanie do drzwi.
— Co to? — spytała się dziewczyna, obracając się i trzeźwiejąc nagle.
— Nic, nic!... To nie baron, to jego pies!...
— A, pies?... Gdzie są te drzwi?... Tu niema żadnych drzwi... Same dywany!... — mruczała dziewczyna, macając ścianę obok portjery.
— Niech pani da mi rękę!... Ach, rączka...
Jaka rączka — gorączka!
Rączki, nóżki — jak kwiatuszki!
— szeptał czule Wołkow, uprowadzając dziewczynę za portjerę.
— Ja sama... Ręce precz!... Poskarżę się baronowi!... Nie zapalaj pan światła! — wołała Nowikowa już w drugim pokoju.
Baron wyjął ze złotej cygarnicy grube cygaro i zapalił je benzynową zapalniczką. Za drzwiami w przeciwległym końcu pokoju znowu rozległo się drapanie połączone ze skomleniem. Baron spojrzał w tę stronę i podniósł się cokolwiek, gdy nagle za portjerą rozległy się gniewne wyrazy:
— Wyjdź pan! Wychodź zaraz!... Sama przyjdę, sama...
— Dobrze. Już idę!... Choć pani napewno nie trafi!... — przekomarzał się Wołkow.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/33
Ta strona została przepisana.