Baron wstał i, przeszedłszy wolno pokój, wpuścił dobijającego się wciąż do drzwi psa.
Wpadł w nerwowych podskokach wielki buro-żółty buldog. Przypadł do nóg barona i podniósł ku górze potworny, rozcięty na krzyż pysk z wyszczerzonemi kłami. Nalane krwią ślepia wpatrywały się w pana z tępą wiernością. W tej chwili wyszedł z za portjery Wołkow, z wypiekami na twarzy, z rozgorzałemi wilczo oczyma.
— Zaraz będzie — mruknął do barona!... — Acha, Kaligula już jest!... Doskonale... Zaraz wszystko przygotuję!...
Odsunął od ściany szeroką sofę skórzaną i skoczył do okna, gdzie stało kilka flaszeczek i leżała zawczasu przygotowana chusteczka. Mdły zapach eteru rozszedł się w powietrzu.
— Jestem... jestem!... Tylko nie patrzcie na mnie!... Przyćmijcie lampę... Baronie, dałeś słowo!... O świcie... wolna jak ptak... I nikogo nie będziecie już prześladować, nikogo!... Obiecaliście!... — rozległ się nerwowy szept u proga.
— Żadnego słowa nie dawałem!... — mruknął baron.
— Jakto?... Pułkowniku, jesteś świadkiem... Co to za pies?... Co to za pies obrzydliwy... Nie było go... Boję się... Zabierzcie go... Inaczej... Zabierzcie...
Cofała się ku drzwiom, tuląc na nagich piersiach przejrzysty muślin firanek. Buldog cłapał ciężko i groźnie za nią z podniesioną mordą.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/34
Ta strona została przepisana.