— Straszny on jednak, straszny!... Niedarmo natzywają go „krwawym“ — szepnęła Hanka do Domickiego.
— Dobry wódz!... — wstawił ten pojednawczo.
Baron wszedł do jurty z księciem i drzwi kazał zamknąć.
— Więc jakże?... Jaka wola Wasza, panie!?... — spytał po długiem milczeniu Dordżi.
— „Darichu“ zostanie w twoim ułusie... — zaczął z rozmysłem baron.
Oczy Mongoła zabłysły radośnie.
— A co, mówiłem, że „darichu“!... Zupełnie nawet wygląda jak „darichu“ z obrazka!... Twarz jak księżyc, oczy jak gwiazdy!...
— Jej brata i tego drugiego Polaka dziś jeszcze wyślesz do Urgi, Szag-dura również, a lotnika każ zawołać! — ciągnął dalej posępnie baron.
Dordżi wyszedł z jurty. Kiedy po chwili wrócił z Domickim, baron dał Mongołowi znak, żeby się wyniósł.
Domicki zatrzymał się nieopodal wejścia. Baron siedział z podwiniętemi nogami na poduszce i przyglądał się młodzieńcowi z podełba. Żółta jego szata, ogorzała twarz czyniły go podobnym do złotego posągu Buddy, jaki migotał za jego plecami w chwiejnym blasku palącej się „lampady“.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/42
Ta strona została przepisana.