warsztat i szkołę lotniczą, nietylko puszczę cię do Polski, ale jeszcze nagrodzę... Musisz jednak wiernie służyć, będziesz pod pilnym nadzorem... Zgadzasz się, co?
Domicki milczał czas dłuższy i wpatrywał się w twarz barona. Ten również mierzył go wzrokiem.
— Jak długo to potrwa? — spytał wreszcie lotnik.
— Od ciebie w znacznej mierze zależy.
— Rok?...
— Nie stawiam terminu. Może dłużej, może krócej... Kiedy będę miał zbudowane warsztaty i dość wyćwiczonych pilotów...
— Bez terminu... trudno!...
— Ha, ha!... Ty mi stawiasz, widzę, warunki?...
— Bo chcę je spełnić...
— Dobrze więc, niech będzie rok... Lecz biada ci, jeżeli złamiesz obietnicę...
— Zgoda. Nie złamię.
— Zostaniesz tymczasem tutaj. Przyślę ci majstrów do rozbiórki aeroplanu, przywieziesz go do Urgi. Możesz odejść!... Zawołaj księcia. Niech szykują samochód. Powiedz, że wyjeżdżamy niezwłocznie!...
Gdy Domicki pojawił się na zewnątrz jurty, obstąpili go zaraz czekający z niepokojem przyjaciele.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/44
Ta strona została przepisana.