Pierwszą rzeczą, która przykro uderzyła Korczaka, gdy wraz z Maćkiem wszedł do Urzędu Policyjnego w Urdze, była obecność tam Iwana Iwanowicza Biełkina, siedzącego poważnie za jednym ze stołów z okularami zsuniętemi na koniec nosa i piórem w ręku.
Stary również zaraz ich zauważył w tłumie Chińczyków, Mongołów i rosyjskich oberwańców, jacy wypełniali salę. Popatrzał na nich badawczo powyżej szkieł, wyczekując, co będą robili. Gdy zobaczył, że nie wiedzą dokąd się skierować, położył pióro i podszedł ku balaskom, oddzielającym urzędników od publiczności.
— A co tam?... Jak się macie, Władysławie Walentinowiczu? A gdzie siostra?... Czego wy tu szukacie?...
— Kazano nam tu przyjść!... My do wojska!... — odpowiedział niechętnie Władysław.
— Acha!... Więc skończyło się wasze wśród pastuchów królowanie?... Macie jaki papier?...
— Żadnego papieru nie mamy...