— Odpowiadamy za nich przed baronem... Mogli zabłądzić, nie znają miasta i mówią bardzo źle po mongolsku... — przekładał Szag-dur.
— Więc co?... Zabłądzili?... Jutro się znajdą!... Dajcie mi kumysu!... — kazał książę, siadając na pościeli.
Szag-dur zrozumiał, że wuj nie chce dziś więcej o niczem mówić, odszedł markotny i wyciągnął się na swoim wojłoku.
Nazajutrz, gdy nawet po śniadaniu obaj Polacy nie zjawili się, Szag-dur wziął się sam energicznie do poszukiwania. Poszedł do koszar, lecz tam powiedziano mu, że tacy nie zjawiali się i o niczem tam nie wiedzą. Wtedy Szag-dur rozpoczął wędrówkę po cudzoziemskich konsulatach, kupcach, bardziej znanych emigrantach. Nie trafił jednak na najmniejszy ślad zaginionych.
Zrozpaczony Bur jat zwrócił się wreszcie do policji, choć czuł do niej nieprzezwyciężoną odrazę. Wskazano mu na grubego siwego jegomościa z ospowatą, czerwoną twarzą, w srebrnych okularach na końcu kartoflanego nosa.
— Jak pan mówi?... Jak się nazywają?... — spytał urzędnik, patrząc na młodzieńca powyżej okularów.
— Władysław Korczak i Maciej Przygoda!... Jeden młody z szramą na policzku, drugi starszy, rosły, barczysty z jasnemi włosami...
— Dużo tu bywa rozmaitych, ale takich, jak pan mówi... Władysławów Korczaków?... Ta-
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/53
Ta strona została przepisana.