kich nie było!... Nie pamiętam?... Co oni, żołnierze, czy „bieżeńcy“?...
— Żołnierze, z przybocznej straży barona...
— No to pewnie są w koszarach?...
— Niema.
— Ha, jak niema, to może... uciekli!... Zdarza się... dezerterują...
Patrzał uważnie na zmartwioną i zmieszaną twarz Burjata.
— Jak więc nazwiska?... My zanotujemy i każemy szukać... Gdzie mamy uwiadomić, jeżeli na coś trafimy?... — spytał urzędowo.
— Stawka Namyń Dordżi Nojana, księcia Chał-cha, choszuna Na-łaj-cha! na wschodniej stronie miasta... — odrzekł z naciskiem Szag-dur.
— Słyszałem, słyszałem... Owszem, zaraz przyślemy wieść... A możeby pan sam zajrzał, bo z tymi gońcami, to rzecz niepewna?!
— Dobrze, przyjdę niedługo, a tymczasem raz jeszcze pójdę do koszar, może tam już są...
— Tak, tak!... Najlepiej do koszar!... — przytaknął stary.
Jeszcze Szag-dur nie zdążył wyjść z sali, już Biełkin pędził do Wołkowa.
— Są na tropie... Trzeba ich co prędzej przenieść z naszego więzienia. Najlepiej wysłać z Urgi... — raportował naczelnikowi.
Wołkow pogładził swoją czukocką, stożkowatą łysinę i zamyślił się:
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/54
Ta strona została przepisana.