Świadków postawię: Mikitę, Wasyla... całe nasze towarzystwo!... Wszyscy w jeden głos zaświadczą, że skarby przynieśli i zakopali...
— Już dobrze!... Każ uwięzionych, jak noc zapadnie, przeprowadzić tu do policji i umieścić w ciemnicy... Rozumiesz?...
— Rozumiem. Słucham!...
Wyprostował się, zasalutował niezgrabnie po wojskowemu i odszedł pospiesznie. Wołkow zagłębił się natychmiast w papierach i zadzwonił na dyżurnego, który z trudem wstrzymywał cisnących się za drzwiami interesantów.
— Któż tam teraz?...
— Teraz konsul japoński...
— Proś!...
Wstał, czekał, niby to zajęty czytaniem, napuszony, wyniosły, pełen poczucia swej władzy i łaskawości...
Japończyk wszedł, spojrzał nań swemi bystremi oczkami i uśmiechnął się krzywo.
Po chwili Japończyk wychodził dumny i zadowolony, a Wołkow, nisko kłaniając się, odprowadzał go do drzwi.
Szag-dur w towarzystwie zaufanego sługi, Bain Dżirgila, krewnego Dordżi Nojona, przeszukał całe miasto, był w każdej dzielnicy, nie wyłączając najnędzniejszej, gdzie mieszkali w brudnych, oberwanych jurtach trędowaci żebracy, handlarze wódką, i mongolskie prostytutki i dokąd szanujący się obywatele zachodzili tylko
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/56
Ta strona została przepisana.