nowcem wyszli. Po chwili podążył za nimi i sam Chu-tuch-ta.
Wysłuchawszy opowiadania Szag-dura, długo milczał.
— Istotnie, coś w tem jest niezrozumiałego, że ich zatrzymali i teraz ukrywają... Niema rady, trzeba iść do barona... Nikt inny nic tu nie poradzi... Może nawet lepiej, może na tej sprawie właśnie Wołkow się potknie i Dziań-dziuń się przekona nareszcie, jaki to z niego... przyjaciel!... Ale trzeba działać ostrożnie... Zaraz po „subiłganie“ (naradzie) pojadę do barona... Dobrze będzie, jeżeli pojedziesz ze mną!... — zwrócił się do Dordżi Nojona.
Ten miął w palcach guzik swego chałata.
— Skoro wasza wielmożność tam będzie, to co znaczy moja obecność?... — odrzekł ostrożnie.
Dżał-chań-cy uśmiechnął się dobrotliwie.
— Dobrze. Pojedzie ze mną Szag-dur. Muszę mieć kogoś pod ręką, kto dokładnie zna szczegóły sprawy...
— Bardzo chętnie!... — zgodził się Szag-dur.
Dordżi Nojon spojrzał na siostrzeńca ciekawie, z większym niż dotąd szacunkiem.