Gdy Dżał-chań-cy Chu-tuch-ta przedstawił sprawę zaginionych baronowi, ten się wściekł, twarz mu pobladła, oczy wyszły z orbit, rude wąsy nastroszyły się jak u pantery. Wysłał kozaków, aby sprowadzili mu natychmiast Wołkowa, gdziekolwiek go znajdą. W oczekiwaniu na winowajcę wyskoczył przed jurtę i, chodząc wielkiemi krokami tam i napowrót z rękami w kieszeni, mruczał przez zęby:
— Wszystko się wciąż rozpada!... Mieć takich pomocników!... Dokoła zdrajcy, łotry, oszuści... Co można począć z takimi ludźmi?... Świat przebudowywać?! Ha, ha, ha?... Ja ich jednak nauczę, ja ich nauczę!... Złamię, zegnę... Na nikogo i na nic nie będę zważał... Albo, albo!... Jeżeli ma być tak jak jest, niech giną, niech się wali!...
Przewielebny Dżał-chań-cy z Szag-durem pozostali w jurcie i, siedząc w głębi w milczeniu, spoglądali z ciekawością i niepokojem na migającą w otworze drzwi figurę Dziań-dziunia. Ro-