Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/65

Ta strona została przepisana.

syjscy oficerowie cofnęli się ostrożnie do namiotów sztabowych. Na zewnątrz pozostało jedynie paru żołnierzy i podoficer ze straży przybocznej Dziań-dziunia, opiętych w granatowe nowiutkie mundury, doskonale uzbrojonych, nieruchomych, wyciągniętych jak struny i śledzących posłusznemi oczami żołnierzy ruchy rozgniewanego naczelnika. Gdy wreszcie pojawił się Wołkow, baron rzucił się ku niemu z zaciśniętemi pięściami i zdawało się, że go uderzy:
— Kanaljo... rozstrzelam... dość tego... Śmiesz... — padało ze spienionych ust Niemca.
Twarz Wolkowa pożółkła jak wosk, wyciągnął się nieruchomo z ręką przy daszku, lecz w oczach grały mu zielonawe, cokolwiek ironiczne ogniki. Milczał i dopiero, kiedy zmęczony baron znowu zaczął chodzić szerokiemi krokami tam i napowrót, zapytał głosem zimnym:
— W każdej chwili, ekscelencjo, gotów jestem oddać życie w dowód mojej wiernej służby... Ale przedtem niechże się dowiem przynajmniej, za co mam zginąć?...
— Aresztowałeś ludzi, których kazałem zaliczyć do mojej gwardji i otoczyć opieką... Psujesz mi wciąż plany... Robisz wszystko według swego widzimisię, jakby na przekór... To się nie pierwszy raz zdarza!... Kanaljo. Mam tego dość... Koniec!... — znowu zaczął gorączkować się baron.
— Policja aresztuje codzień dziesiątki ludzi. Nie wiem, o co chodzi...