— Co ja mu powiem?... — zawahała się księżna. — Męża niema...
— Właśnie dlatego...
Geril-tu Chanum namyślała się chwilkę, ssąc fajeczkę i marszcząc jeszcze chmurniej brwi.
— Proś!... — rzekła wreszcie, wytrząsając popiół „lulki“ do fajerki. — Zapal świece!... — zwróciła się do Czi-kej.
Niewyraźny, zgiełkliwy szmer, połączony zwykle z przyjazdem kilku mężczyzn i wejściem ich do jurty — rozległ się nazewnątrz. Drzwi otwarły się szeroko i przez próg przeszedł zamaszyście, poczem ukłonił się nisko wielki, tęgi Mongoł w czapce futrzanej z płaskiem dnem czerwonem, za nim szło jakby w ordynku pięciu towarzyszy. Wykonawszy wymagane ukłony i powitania, wszyscy oni usiedli i puścili ciekawe, badawcze spojrzenia w obieg po jurcie. Nagle dostrzegli Hankę, znieruchomieli, mówić przestali i jakby na komendę wyrwali z pod siebie pospiesznie podwinięte prawe nogi, wystawili je, przyklękając, oparli na nich łokcie i pochylili czoła, przyciskając do nich pięści.
Tak czynią przed Chanem poddani. Zdziwiona Hanka uniosła się z lekka z poduszki, a Geril-tu Chanum szepnęła porywczo do Czi-kej:
— Zaprowadź ją zaraz, zaraz zaprowadź za zasłonę... Taki mam rozkaz... To Diurbiutcy... Niech Gu-nyn pędzi do sąsiednich ułusów o pomoc... A to bezczelnicy!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/80
Ta strona została przepisana.