herbatę i Geril-tu Chanum kazała zarżnąć na wieczerzę barana.
Mongołki zatrzymały jednak za zasłoną cały czas grzecznie, ale stanowczo Hankę, a w czasie wieczerzy, niepostrzeżenie przykrywszy ją mongolskim chałatem, uprowadziły z jurty. Wybiegł za nimi Domicki i spytał z widoczną trwogą:
— Co to znaczy?...
— Nie wiem! — odparła Hania. — Jakiś zabobon; pana też pewnie mają za którego z niebiańskich zesłańców i... być może, że to wszystko przez... pana, a raczej przez pańskiego... latawca!...
Roześmiała się, lecz, spostrzegłszy na jego twarzy lęk i wzruszenie, dodała:
— Niech pan się nie obawia!... Dobrzy są dla mnie i panu też krzywdy nie zrobią... Czuwa nad nami dobry genjusz Szag-dura!...
Służebne pociągnęły Hankę łagodnie za sobą, gdyż z jutry książęcej znowu ktoś wyszedł i patrzał w ich stronę.
Domicki błądził czas jakiś na dworze, rozglądając się pilnie, gdyż zauważył znaczną ilość posiodłanych wierzchowców, stojących grupkami w cieniach nocy, a wśród leżącego na ziemi sennego bydła spali tu i tam ukryci ludzie.
Noc minęła jednak spokojnie. Wczesnym rankiem goście odjechali, odprowadzeni uprzejmie przez paru jezdnych do granic koczowiska. Geril-tu Chanum była mimo to w dalszym ciągu
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/83
Ta strona została przepisana.