— Dobrze, dobrze!... Prosiłaś!... Będę parmiętała... Chociaż wszyscy cię tak nazywają, nawet ci Diurbiuci, co tu byli...
Już blisko namiotów Tu-sziur przerwała nagle gawędę i, pochyliwszy głowę, nadstawiła uszu w stronę stepu, gdzie zniknął Domicki.
— Wraca, słyszysz, wraca... Tym swoim ptakiem... Pewnie do ciebie!... — szepnęła, chwytając Hankę za rękę. Z końca doliny leciał głuchy, wciąż rosnący szum i nagle jęknęła daleko syrena.
— Nie, to samochód!... — odrzekła Hanka, zatrzymując spojrzenie na czarnym punkcie, wyłaniającym się z za niskiego wzgórza.
— Uciekajmy; pewnie znowu „Dziań-dziuń!...“ — zawołała Tu-sziur i pociągnęła Hankę w głąb jurty.
Opowiedziała pospiesznie o nadjeżdżającym „żelaznym smoku“ księżnie, która zaniepokojona wyszła przed próg i, wydawszy rozporządzenia wartownikom, wróciła co prędzej do namiotu. Hankę znowu ukryto starannie za zasłoną.
Do jurty weszło kilku starszych Mongołów i usiedli obok księżny; na dworze słychać było tupot koni, szmer kroków i gwar przyciszonych rozmów. Nagle wszystko pokryło głośne sapanie nadjeżdżającego samochodu i przerywany ryk syreny.
Księżna wyprostowała się i nie spuszczała już oczów z wejścia. Drzwi otwarły się szeroko
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/89
Ta strona została przepisana.