i, zgrabnie przekroczywszy wysoki próg, wszedł do jurty oficer w sztylpach, w czapce z zielonym lampasem, ze skórzaną teczką pod pachą. Czapkę zdjął, i, błyskając łysiną stożkowatej głowy, ukłonił się nisko księżnej.
— Sajn!... — przywitał się po mongolsku, obszukując szybko jurtę szaremi, kociemi oczami w czerwonych, zaognionych, bezrzęsych powiekach.
— Sajn bajna! — odrzekła z godnością Geril-tu, wskazując gościowi poduszkę na prawo od siebie.
— Tłumacz, hej! Gdzieś się podział?... Parmenow!... — zwrócił się szorstko oficer do gromady krajowców, żołnierzy i kozaków, jacy wtłoczyli się za nim do namiotu.
— Jestem!... — odrzekł służbiście kozak o ciemnej twarzy Mongoła, wysuwając się naprzód.
— Powiedz księżnej, że ja przyjeżdżam z rozkazu barona Ungerna... Dziań-dziunia!... — poprawił się.
— Oto rozkaz!... — dodał, wyciągając z teczki papier z wielkiemi pieczęciami... — Mam zabrać stąd pewną białą „Darichu“, której tu nie widzę... Gdzie ona?...
Kozak wolno tłumaczył przemówienie, a oficer wciąż stał pośrodku jurty i oglądał jej kąty podejrzliwym wzrokiem. Geril-tu Chanum słuchała uważnie i spoglądała na papier, nie zdradzając żadnego wzruszenia.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/90
Ta strona została przepisana.