— Biali ludzie nie szanują religji!... Zaraz gwałt, na wszystko gwałt!... Ja usłucham, ja muszę usłuchać!... Lecz... poza moją „stawką“ jest wolny step!... Tam za nic nie odpowiadam!... — mruczała Geril-tu Chanum, błyskając czarnemi oczami.
Częstowała dalej napozór spokojnie herbatą i słodyczami Wołkowa, pykała miarowo srebrną trzymaną w ustach fajeczkę, ale jednocześnie przez zaciśnięte zęby rzucała krótkie ciche rozkazy otaczającym dziewczętom, po których te nikły niepostrzeżenie z namiotu, aby niezadługo równie niepostrzeżenie wrócić z cichą odpowiedzią.
Wołkow podejrzliwe śledził za temi manewrami i nastawał na pospiech.
— Musi się przecież „Chanum“ przystojnie odziać i zabrać rzeczy... Coby o nas powiedziano, gdybyśmy ją stąd wypuścili niezaopatrzoną?... Mieszkała tyle miesięcy, jest jakby dziecięciem naszego „choszunu“... — przekładała mu grzecznie księżna.
— Ale już dość!... Dostanie w Urdze wszystkiego, co trzeba!... Dziań-dziuń bierze ją w swoją opiekę!
— Tak, to tak!... Ale bierze ją od nas. Coby o nas sobie pomyślał, gdybyśmy oddali mu... dziadównę!...
— Późno już!... Muszę przed nocą być w Urdze!... — nastawał Wołkow.
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/94
Ta strona została przepisana.