Tak się przekomarzali przez tłomacza, ku wielkiemu zgorszeniu Mongołów, napływających coraz tłumniej do namiotu. Jedni wchodzili, drudzy wychodzili, zamieniwszy jeden wyraz, często spojrzenie z rozgniewaną, ale nie tracącą zimnej krwi księżną. Wołkow, a szczególniej jego tłomacz, niepokoił się coraz więcej; zbierało się na groźny wybuch.
— Jedziemy!... — krzyknął wreszcie Wołkow, zrywając się z miejsca...
Hania chciała przejść do „kobiecej“ jurty, żeby tam pożegnać się swobodnie z księżną, z Tu-sziur oraz innemi dziewczętami, lecz Wołkow wstrzymał ją ostrym okrzykiem:
— Ani kroku!... Pani daruje, ale nie mogę pozwolić, żeby pani odchodziła niewiadomo gdzie w towarzystwie tych kobylich mord... tak rozgniewanych... Gotowi jeszcze pani co zrobić, a ja odpowiadam za pani całość i bezpieczeństwo... — złagodził swój ton.
— Upewniam pana... — zaczęła Hanka.
— To było dawniej! — przerwał jej stanówczo. — Obecnie jest co innego!... Wiem, co robię!...
Musiała Hanka zostać. Cofnęła się za zasłonę, dokąd wsunęła się niedługo księżna z resztą kobiet, wyrażających głośne niezadowolenie. Pożegnanie było pośpieszne, ale bardzo serdeczne.
— Bywaj zdrowa! Niech cię Dobrotliwy ma w swojej opiece!... — powiedziała nadspodzie-
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/95
Ta strona została przepisana.