wanie ciepło, chłodna zwykle dla Hani, Geril-tu Chanum.
— Niech cię Dobrotliwy ma w swojej opiece! — powtórzyły chórem zebrane wokoło kobiety.
Hanka odziana w cenne jedwabie i futro, zaopatrzona w prowizję i rozmaite podróżne potrzeby, siadła nareszcie do automobilu, gdzie już dawno oczekiwał na nią Wołkow, podniecony, usiłując być przyjemnym i dowcipnym.
— Wiatr w stepie silny... Pęd automobilu zwiększa zimno... Niech się pani do mnie przytuła, będzie pani cieplej... Czy pani jeździła przedtem automobilem? — Konwój zostawimy... Pojedzie ztyłu za nami... Tu niema niebezpieczeństwa!... — gadał wesoło, otulając derką nogi dziewczyny.
Pomknęli. Wieczór zbliżał się. Miedziane blaski zachodu mierzchły na zboczach gór, sinawy zmrok powlekał wgłębienia dolin. Stada bydła wracały do „stawek“, wznosząc kłęby kurzawy. Szofer co chwila musiał trąbić i zwalniać, żeby dać czas pastuchom spędzić bydło z drogi. Ale na jednym z zakrętów dość wąskiej doliny, pojawiło się stado większe, niesforne, które parło gwałtownie przed siebie, tworząc groźną zaporę rogatych łbów, obwisłych podgardli i guzowatych potężnych nóg... Daremnie trąbił, krzyczał i wymyślał szofer, daremnie potrząsał karabinem siedzący obok niego żołnierz, daremnie Wołkow rzucał groźne rozkazy wychyliwszy z okna ka-
Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/96
Ta strona została przepisana.