Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/97

Ta strona została przepisana.

rocy głowę — samochód musiał się zatrzymać. Opłynęła go natychmiast rzeka ryczących, stękających, pachnących krowieńcem ciał i gęste kłęby duszącego kurzu wdarły się do karety i zakryły zupełnie widok z okna.
— Strzelać do tych „czabanów“ i do tego bydła!... — wściekał się Wołkow.
— Nic nie pomoże, nie przejedziemy!... Gorzej będzie, jak się martwe ścierwo zwali na kupę!... Tu wąsko... Rzeczka... Niema gdzie ominąć... Trzeba zaczekać!... — uspokajał go szofer...
Nie skończył jednak, gdyż nagle z pośród bydła wynurzyli się jeźdźcy, zarzucili w jednej chwili stryczki na żołnierza i szofera w pół ciała tak, że obezwładnili ich zupełnie, poczem, nachyliwszy się z koni do okien samochodu, jęli coś krzyczeć po mognolsku...
— Napad!... — szepnęła Hania, nie wiedząc co robić...
Wołkow wysunął rękę z rewolwerem, kierując broń prosto w łeb zaglądającego z jego strony Mongoła, lecz w mgnieniu oka ramię jego zostało oplątane rzemieniem. Jednocześnie drzwi od strony Hani otwarły się, silne ręce chwyciły ją za dłonie i pociągnęły na zewnątrz...
— Nic się nie bój Święta Dziewico!... Przyjaciele!... — zaszeptał głuchy głos po mongolsku.
W jednej chwili znalazła się na łęku siodła i mocny, zwinny konik mongolski poniósł ją ku rzece, przewijając się zręcznie wśród rozpędza-