Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/10

Ta strona została przepisana.

zistością karmazyn zachodu, ognie pożaru, cienie lasów i seledynowe mrugania gwiazd...
Nagle zwierciadło wód jakby drgnęło, uderzone potężnym wybuchem ludzkich okrzyków i wzmożonym łoskotem salw... Różańce błyskawicznie zapalających się i gasnących ogników załyskały tuż nad wodą wzdłuż całego brzegu, na nurtach tu i tam zaczerniały roje punkcików. Kule gęsto zapluskały wśród nich, wyrzucając wytryski wody.
Nikły i rozsiewały się czarne punkciki, wiele z nich popłynęło z wodą i tylko kilka sunęło dalej wpoprzek koryta ku lesistym brzegom.
Czarne, milczące, dzikie urwisko, — państwo chłodu i głodu, schronisko niedźwiedzi i tygrysów wydawało się w tej chwili uciekającym przez rzekę czarowną krainą spokoju i bezpieczeństwa.
Wytężali wszystkie siły, aby zwyciężyć gwałtowny prąd i ujść coprędzej przed śmigającym za nimi biczyskiem kul, oraz okropnemi widziadłami, tylko co oglądanych scen.
Pierwszy dobił brzegu i z trudem zaczął się gramolić na mulasty przyczółek podmywiska młody chłopak w zielonawej koszuli żołnierskiej, podpasany pasem z ładownicami, ale bez broni. Jedną ręką schwycił za frendzle korzeni drzewnych, wypłukanych z brzegu przez deszcz, kolano wparł w bagnisty grunt, podczas gdy drugą ręką starał się pociągnąć za sobą przedmiot duży